Po ostatnich testach sprzętu przyszedł czas na przetestowanie… nas, czyli naszych możliwości działania w górach. Ale tym razem chcieliśmy sprawdzić jak nam pójdzie powtarzanie akcji górskich dzień po dniu. Szukaliśmy długo jakiegoś ciekawego szlaku, nasze wytyczne brzmiały: długo, wysoko, stromo, zimno… Andrzej rzucił Fatra, sprawdziłem Wielką i Małą. Wyszło nam, że Mała jest większa od Wielkiej.
Drogę zaplanowaliśmy od Krasnan za Żliną na Mały Krywań (wys opis linki), dalej na Wielki Krywań, potem do Chaty pod Chlebom. Tam w sumie mieliśmy zaklepane spanie na glebie, ale raczej nastawialiśmy się na rozbicie obozu. Powrót planowaliśmy prawie tą samą drogą, z tym ze chcieliśmy zobaczyć wodospady, które znajdują się niedaleko Chaty pod Chlebom. W sumie mieliśmy do zrobienia 32 km z przewyższeniem 1800 m. Plan był wielki, jak to zawsze bywa z planem. 🙂
Wyruszyliśmy wcześnie rano z Gliwic, do Krasnan dojechaliśmy w okolicy godz. 10.00, może chwilę po. Dzięki informacji od lokalsów, udało nam się urwać jakieś 3 km ze szlaku podejściowego, ponieważ okazało się, że powyżej startu szlaku są parkingi, więc cóż, skorzystaliśmy 🙂 Ruszyliśmy, na dole był bardzo ciepło i pogoda była decydująca w wyborze butów – u mnie padło na Salewy . Reszta ekwipunku była raczej zdeterminowana treningiem, nie potrzebami, więc dreptałem na ciężko, był namiot, łopata, czekan – w sumie 18,6 kg.
Andrzej przed wyjazdem pomylił buty i zabrał La Sportivy, co w późniejszym rozrachunku okazało się trafną decyzją. Mamy też pogląd na to, że nie do końca należy „rozkminiać” sytuację pogodową na pośrednią, między zimą a wiosną. Moje „rozkminy” okazały się totalnie nie trafione, o czym jednak w dalszej części.
Ale do brzegu, a raczej do szczytu. Już początek drogi pokazał nam, że to nie szlaki w Tatrach czy Beskidach – zadbane, wydeptane, ładne, łatwe i przyjemne. Po starcie i wejściu w las okazało się, że walczymy z rwącym strumieniem, który przecinał szlak w tę i z powrotem. Końcowa przeprawa wymagała od nas nie lada umiejętności, z gratami na plecach nie skaczesz przez strumień, tym bardziej, że jeden z jego brzegów to metrowa skarpa… 🙂
Podeście na Mały Krywań jest bardzo strome i pozostaje takie do samego końca. Dalej walczyliśmy z wieloma powalonymi drzewami na szlaku czy kompletnym brakiem ścieżki, co jest ciekawym doświadczeniem i czujesz tu, że trzeba sobie radzić, a nie po prostu iść szlakiem. Dla nas generalnie świetnie, podobało nam się bardzo. No, może poza podejściem, wierzcie mi, czasem było bardzo stromo. 🙂
Bardzo szybko doszliśmy do granicy śniegu, był mokry, kopny, taka krupa, że sypał się do butów, wtedy sięgnąłem do plecaka po stuptuty… I co? I nie ma, zostały w aucie. Zabrałem z domu La Sportivy, a w nich wciśnięte były stuptuty, w związku z taką pogodą na dole pomyślałem „co może być u góry? Idę w salewach i ewentualnie założę stuptuty”… Gdybym je miał… Andrzej założył La Sportivy i ruszyliśmy dalej, a ja już czułem, że coraz więcej śniegu wsypuje mi się do butów. Wiedziałem, że za chwilę będę miał mokre stopy…
Mały Krywań udało się zrobić w sumie szybko i nie ukrywam, że od tego momentu liczyliśmy na lżejszą wędrówkę, ale nic bardziej mylnego. Do Wielkiego mieliśmy tylko 400 m przewyższenia, ale za to na małej odległości i po grani 🙂 Ruszyliśmy dalej…
Na Wielki Krywań doszliśmy na zachód słońca. Piękne widoki, warto było walczyć z mokrymi stopami i zmęczeniem. Cała Mała Fatra to piękne miejsca, które wciąż są nieodkryte, a czasem nawet dzikie – polecam.
Z Wielkiego zostało tylko zejście do schronu. Tylko lub aż, bo zdążyliśmy pobłądzić. Oczywiście uratował nas GPS. Drogę odnaleźliśmy w sumie dość szybko, ale zgubić się w nocy, w nieznanych górach, z mokrymi stopami… Sami wiecie, jest strach… Po odnalezieniu drogi do schronu dotarliśmy na miejsce dość szybko. Następnie już zrobiliśmy check in, zdjęcie butów i w końcu było ciepło 🙂 i miło – piwo, herbata, gulasz z knedlami, cóż więcej trzeba. W schronie atmosfera wspaniała – fajni ludzie, dobre ceny. Ta gleba to też taka nie nasza gleba, miejsca w boksach z materacami – wygodnie, serio. 🙂
Duża ilość piwa sprawiła, że spaliśmy jak dzieci do 7.00. Następnie zjedliśmy śniadanie i tutaj znów spotkało nas zaskoczenie. Za w sumie 20 zyla była jajecznica, kiełbaski, herbata – dobre ceny i smaczne jedzenie = polecam wam Chata pod Chlebom.
Buty trochę przeschły, worek na suchą skarpetę i ruszamy. Po ponownym przeliczeniu szlaku odpuściliśmy wodospady i udaliśmy się okrężną drogą do Krasnan, co było błędem, bo szlak był totalnie nieprzedeptany i musieliśmy torować. Po ciężkich dwóch godzinach walki ze szlakiem i obawami o sytuację lawinową, dotarliśmy do punktu, w którym albo idziemy na dół i tam łapiemy stopa do parkingu, albo podchodzimy z powrotem pod Mały Krywań i schodzimy do Krasnan. Padło na ten drugi wariant – nie wiemy czy dobrze czy źle. Droga powrotna dała nam popalić tak bardzo, że czułem ją jeszcze na wtorkowym treningu na boulderze na Jasnej (link opis).
Podsumowując, Mała Fatra to miejsce dzikie, nowe, nieznane – polecam. Czasy przejść są liczone inaczej niż w Tatrach, dodajcie do nich 1/4 czasu czy to zima czy lato, ale generalnie piękne miejsca.
Grzybcio 23 października 2023 at 10:54
Kto tego jeszcze nie wie, powinien nadrobić zaległości. Polecam!
Rifox 23 października 2023 at 10:58
Takie ciekawe treści odkrywa się w internecie. Dziele się z Wami